Bądź dobrej myśli, po co być złej?

Wracają do mnie te słowa Stanisława Lema nieustannie. Są totalnie sprzeczne z tym, co mam wdrukowane od dziecka. Czarnowidztwo dostałam w genach, w traumach przekazywanych pokoleniowo. Jest drugą naturą. Długo było pierwszą i dominującą.
„Nie ciesz się tak bo zaraz będziesz płakać”
„Nie mów o swoich planach bo zapeszysz”
„Indyk myślał o niedzieli, a w sobotę łeb mu ścięli”
„Nie ciesz się na zapas”
Wizualizacja wszystkich możliwych zagrożeń i opcji niepowodzeń była, czasami wciąż jest, automatyczna.
Moi dziadkowie przeżyli dwie wojny, moi rodzice jedną, potem niełatwe czasy komuny. Dla nich przewidywanie zagrożeń było często warunkiem przetrwania, w dosłownym znaczeniu.
Długo wydawało mi się, że wymyślając czarne scenariusze oswajam potencjalne nieszczęście. No a jak się trafi szczęście to lepiej przecież się miło rozczarować. A że częściej trafiają się nieszczęścia – no cóż, takie jest życie. A ja mam pecha, i w ogóle jestem biedna i nieszczęśliwa, i mogę sobie popłakać i się poużalać nad sobą.
Ten sposób myślenia doprowadził mnie aż do depresji.
Karmiłam swój żal, wszystkie braki i lęki. Wręcz je tuczyłam.
Od kilku lat odchudzam je intensywnie. Może kiedyś padną z głodu, może nie. Były przecież ze mną ponad 40 lat.
Robię plany. A nawet mówię o nich na głos. Zamykam oczy i wyobrażam sobie najlepsze wersje realizacji tychże planów. Oczywiście te złe się pchają również. Nie wypieram ich, oglądam je i staram się zobaczyć na ile są racjonalne. Nie łudzę się, że teraz tylko dobro mnie będzie spotykać, płatki róż będą mi sypane pod stopy gdziekolwiek nie pójdę.
Wiem natomiast, że wiara w swoje siły i powodzenie przedsięwzięcia ma moc. Myślenie o tym co dobre ma moc. Wdzięczność za to co jest ma moc.
Otwartość na świat, na to co nowe i nieznane również ma moc.
Tworzę plany, ale nie przywiązuję się do jednej jedynej drogi ich realizacji. Przecież nie wiem co wydarzy się jutro. Kogo spotkam. Co mnie zainspiruje.
Jestem dobrej myśli. Po co być złej?